Dzień dobry moja kochana.
Podczas dzisiejszych porządków zauważyłam, że w mojej laleczce Matrioszce, brakuje najmniejszej laleczki.
Nie wiem, gdzie zaginęła i zrobiło mi się przykro.
My kobiety też przecież jesteśmy takimi „Matrioszkami” składających się z wielu warstw, a pod nimi w samym środeczku, cichutko schowana tkwi ta najmniejsza, ta prawdziwa i w tym miejscu wszystkie jesteśmy takie same.
Bez warstw, bez masek, bez makijażu i bez tego wszystkiego czym chcemy tę prawdziwość przykryć.
Spragnione ciepła, uwagi, miłości, możliwości wypłakania się, wyżalenia.
Codziennie od nowa przed wyjściem „do ludzi” nakładamy przynajmniej te 5 lub 6 warstw by przypadkiem nikt nie dotarł tam, gdzie jesteśmy my.
Dobrze jest, kiedy kobiety potrafią przynajmniej z sobą pobyć, porozmawiać z tego właśnie miejsca i wzajemnie się nim zaopiekować.
Bo tylko one to potrafią, ale do tego potrzeba odwagi, szczerości i wzajemnego zaufania i zrozumienia.
Nie wiem, dlaczego moja najmniejsza laleczka się zgubiła, na szczęście to tylko drewniana lalka, moja prawdziwa coraz odważniej odrzuca dodatkowe warstwy i powiem Ci tak zupełnie szczerze, że z wiekiem nawet coraz nie chętniej robię jakikolwiek makijaż, bo mam wrażenie, że to tylko kolejna warstwa.
Mam to szczęście, że mam z kim komunikować się bez tego całego balastu, bo też dojrzałam i powiem Ci – nie ma nic piękniejszego.
Dojrzałam do tego, że jeśli ktoś nie toleruje mnie bez tego całego opakowania, którego ode mnie oczekuje, to skręcam w inną drogę.
Jeśli masz kogoś, jeśli masz takie miejsce, w których możesz być tak po prostu swoją najmniejszą laleczką, to dbaj o nie i wypuszczaj ją jak najczęściej na powietrze.
Pamiętaj, prędzej czy później w życiu każdej z nas nadejdzie moment, że zostanie tylko ona i ważne jest, żeby się potem nie okazało, że jej nie ma…
Gabrysia
6 komentarzy
Comments are closed.
Piękna i oryginalna a przede wszystkim przemawiajaca do serca jest ta metafora matrioszkowej laleczki w nas. Mam podobnie, jak Ty – nie mam ochoty na nakładanie zbędnych wartstw, na przykrywanie czegokolwiek. To dla mnie strata energii i czasu. Te wszystkie warstwy, te maski…Dla kogo, po co? My same wiemy, jakie jesteśmy. I wiedzą to też najbliżsi. I czujemy mocno, że niczego nie musimy już udowadniac, przykrywać zbędną pozłotką.
Inna sprawa, że odkrywając tę swoją wewnętrzną, najmniejsza matrioszkę stajemy sie zupełnie nagie i bezbronne. Nie zawsze i nie wszędzie mozemy sobie niestety pozwolić na ten rodzaj “naturyzmu”. I nie zawsze warto, bo po co ukazywać się komuś w swojej prawdzie, skoro ten ktos sam nie potrafi być prawdziwy i nie potrafi docenic prawdy i szczerosci innych? Nie chcemy szokować, przerażać, odstręczać od siebie ludzi i takze dlatego chowamy w sobie tę laleczkę. Ludzie mają na nasz temat pewne stereotypowe wyobrażenia i naprawdę ciezko przełamać ten stereotyp.
Uściski siostrzane ślę Ci mądra Gabrysiu!:-)♥
Dziękuję Ci Olu za piękną refleksję. Napisałaś dokładnie to, co ja czuję. Byłam niedawno na pewnym spotkaniu i cały czas jeszcze ono we mnie procesuje. Myślę, że moje listy, które zostawiłam jako pamiątkę z wieloma innymi, może cenniejszymi – jako jedyne dotrą do tych najmniejszych „laleczek” , bo nie miałam zbyt wiele czasu by coś powiedzieć, ale i tak zobaczyłam w oczach łzy wzruszenia i kilka „rozpłyniętych” makijaży…Buziaki kochana Olu
Moja najmniejsza laleczka żyje we mnie, chociaż troszkę spała.
Od dawna nie przykrywam jej żadnymi warstwami, bo za gorąco i ciężko jej było, zagotowała się, pękła tama, zmyła i odrzuciła wszystkie nakrycia.
Dobre porównanie Aniu, pięknie to napisałaś – dziękuję.
Oglądałam kiedyś film o kobiecie, która nie pokazywała się mężowi bez makijażu, a w sekrecie poddała się operacji plastycznej. Okazało się, że mąż nawet tego nie zauważył i mimo jej starań i tak zostawił ją dla młodszej…
O właśnie a ona została z silikonem, który pewnie z upływem czasu… nie jestem w stanie sobie wyobrazić – co robi…