Nie jestem niezniszczalna, nie jestem niezastąpiona, nie jestem…
Moje życie wyhamowało drastycznie, nagle i nieprzewidzianie.
W samym środku „akcji”, z której się tak bardzo cieszyłam.
Bo przerwa pandemiczną się skończyła, bo zaczęły się podróże, spotkania przytulania.
Wszystko to jest piękne i stanowi ogromną wartość w moim życiu, ale przesadziłam.
Przesadziłam z wyjazdami na masaże stop, gdzie czekała na mnie kolejka chętnych i mimo, iż czułam się zmęczona, chciałam wszystkiemu sprostać.
Wirus podstępny i przyczajony – to wykorzystał. Powalił mnie na łopatki.
Wczoraj zanim przyjechało pogotowie, osunęłam się na podłogę z ciemnością w oczach i kiedy odzyskałam trochę świadomości pomyślałam, że to MOŻE być koniec.
Pomyślałam, że moje dzienniki nie uporządkowane, leżą sobie w komodzie i nie wiem, kto je przeczyta. A tego nie chcę.
Pomyślałam, że wszystkie rachunki i płatności internetowe „ogarniam „ja i męża wyniosą z domu komornicy, bo zagubi się w tym.
Pomyślałam też o wielu, wielu innych rzeczach i miałam jedno pragnienie, żeby się wszystko uspokoiło i żebym miała na to wszystko czas.
Uspokoiło się. Para miłych ratowników medycznych, wsparła mnie fizycznie i psychicznie, nawet nie trzeba było jechać do szpitala, czego też się bałam.
Jakkolwiek by nie nazywać tego, co nas zaatakowało – zweryfikowało mocno moje podejście do życia. Zaatakowało, bo… byłam przemęczona. Wślizgnęło się.
Bałam się o mojego męża, gdyż choruje na POCHP, ale on jakoś to wszystko przeszedł w przyspieszonym tempie i łagodniej. U mnie też już widać światełko w tunelu.
Jest czas na leżenie, jest czas na nic nierobienie, jest czas na przemyślenia i wiem, że NIC już nie będzie takie samo.
Tyle zawsze powtarzam o dbaniu o siebie, a ja się rozpędziłam, bo lubię się czuć potrzebna, bo lubię być pomocna, bo lubię tworzyć.
Nawet niedawno pomyślałam sobie, jak to jest nic nie robić, tylko czasem po prostu BYĆ.
Teraz już wiem.
JESTEM.
W takich chwilach, weryfikuje się sporo – i sporo łączy.
Wspólne przebieranie pościeli, przegadywanie się, kto ma opróżnić zmywarkę, żeby się za bardzo nie zmęczyć, no i zakupy czekające pod drzwiami, zrobione przez moje kochane „siostrzane” dzieciaki.
Leżę sobie i patrzę w okno. Da się? Da się :) A jeszcze 2 tygodnie temu byłoby to nie do pomyślenia.
Uważajcie na siebie – niestety „licho” nie śpi i czyha na chwilę nieuwagi, przemęczenia i słabości
14 komentarzy
Comments are closed.
Zdrowiejcie❤️!
Dziękuję Paulinko – postaramy się 😘
Zdrówka Gabrysiu dla Was 😘❤️
Dziękuję Aguś za wsparcie ♥️
Kochana. Trzymajcie się i wracaj do nas w pełni sił z doładowanym akumulatorkiem 😘
Oj tak – wrócę Aniu, niech to tylko już odpuści 😂
Och, Gabrysiu! To serce? Dobrze, że obyło sie bez szpitala, ale rzeczywisćie musisz zwolnić, zadbać bardziej o siebie. Uważaj na siebie, kochana. Przytulam Cię do serca!***
Witaj Oluś – nie tyle serce ile podstępna covidowa bestia, odwadnia bardzo szybko organizm i jak się okazuje, robi to nawet w nocy.
Teraz już wiem, że rano zanim wstanę po nocy ( nieprzespanej – bo sen mi też odebrał) muszę też się nawodnić.
Życie… gdy jesteśmy mocno rozpędzeni – bywa, że samo powie nam STOP. Współczuję chorowania. Mam nadzieję, że siły i zdrowie szybko do Was wrócą. Też jestem chora, bo wirusy szaleją. Ledwo wróciłam do pracy po urlopie – zdrowa i zadowolona, w pełni sił… i mnie zaatakował wirus i siły nagle opuściły, a miałam tyle planów. Taki czas. Pozdrawiam serdecznie i życzę Wam zdrowia :))
Witaj Uleńko. Czyli zmęczenie, to nie jest jedyna luka, przez która wirus może się przedostać? Skoro Ty po urlopie – też Cię zaatakował. Ech… ja mam z nim pierwszy raz do czynienia i chciałabym, żeby to było ostatni. Daje w kość. Zdróweczka i sił kochana życzę.
Okropność, wiem coś o tym i bardzo współczuję ale, jak sama piszesz, wszystko jest po coś. Oby tylko wyjść z choróbska bez szwanku, bo to też nie oczywiste. Dbajcie o siebie i wracajcie szybko do zdrowia.
Dziękuję Iwonko, pozdrawiam serdecznie. Oby na przechorowaniu się skończyło.
Miałam nadzieję, że lżej będzie, trzymam kciuki, byś wyszła z tego bez przykrych pozostałości, a odpoczynek i to dłuższy wskazany, szkoda że sanatorium dopiero latem…
Też miałam taką nadzieję, chociaż Asiu zdaję sobie sprawę że ta „odmiana” jest i tak „lekka” w porównaniu z tymi, które były. Z dwojga złego, jest tak jak powiedział pan z pogotowia „cieszcie się, że nie mieliście tych pierwszych wersji”. Mam nadzieję, że gdy już odzyskam siły , wróci też chęć działania, bo – co mnie bardzo dziwi, leżenie i wpatrywanie się w okno – całkowicie mi wystarcza i jest naprawdę ciekawe, szczególnie w takie dni jak dziś, kiedy walka wiosny z zimą jest naprawdę malownicza. Buziaki Asiu.